Co myślę o edukacji finansowej oferowanej w polskich szkołach?

W przeszłości wspominałem Wam, że moja żona jest nauczycielem, w swojej pracy każdego dnia bierze na swoje barki niebywałą odpowiedzialność za młodych ludzi, kształci ich, formuje nowych obywateli, stara się, aby Ci młodzi ludzie stali się inteligentni, oraz żądni zdobywania wiedzy. Usiłuje rozwijać w nich kreatywność, odwagę i chęć poznawania świata. Dąży, żeby niczego tak do końca nie brali na wiarę, poddawali pewne rzeczy w wątpliwość, uczy ich krytycznego, a zarazem abstrakcyjnego myślenia.

Właśnie Ci mali ludzie, których moja małżonka ma pod opieką najbardziej chłoną nowe treści, przyswajają ciekawostki, socjalizują się, adaptują do określonych sytuacji i mechanizmów. Widzę, ile kosztuje to nauczycieli, jak bardzo się starają i jak mocno są im pod nogi rzucane na każdym kroku kłody. Najlepszym przykładem niech będą ich zarobki, które w żadnym stopniu nie są adekwatne do ilości pracy, którą każdego dnia z siebie dają.
Nie jestem ekspertem w kwestii edukacji. Oceniam jedynie to co widzę rozmawiając z żoną i innymi nauczycielami. Jestem jednak otwarty na wszelką dyskusję w temacie szkolnictwa w kraju, do czego też Was serdecznie zachęcam w sekcji komentarzy.

Czytaj także: Wyłudzenia i oszustwa, czyli dlaczego warto korzystać z alertów BIK?

Źródło: Fintek

W tym tekście chciałbym skupić się konkretnie nad poziomem edukacji finansowej oferowanej w polskich szkołach. Otóż, wpierw postawie dosyć kontrowersyjną tezę, która brzmi następująco – Edukacja finansowa w polskich szkołach nie istnieje!

Dlaczego tak uważam? W tak skomplikowanej i istotnej problematyce placówki oświatowe powinny prowadzić intensywne i skoordynowane działania wraz z innymi podmiotami, wśród nich powinny znajdować się m.in.: Ministerstwo Finansów, Ministerstwo Edukacji i Nauki, instytucje bankowe, Narodowy Bank Polski, Giełda Papierów Wartościowych, media, oraz właściwe fundacje i stowarzyszenia.

Pamiętam z czasów swojej edukacji, że nauczyciele mający odpowiadać za krzewienie edukacji finansowej wśród uczniów – były to głównie lekcje Podstaw Przedsiębiorczości (PP) – beznamiętnie realizowali treści zapisane w słabej jakości podręcznikach, wszelkie testy/sprawdziany były robione na tzw. „sztukę”, a co najistotniejsze zakres godzinowy PP uniemożliwiał właściwe podejście do zajęć.

Jakie błędy popełnia ministerstwo?

Zaznaczam, że wina leży tu po stronie ministerialnej, a nie pedagogicznej.

  1. Nie edukuje w należyty sposób pod kątem finansów, przedsiębiorczości, nie uczy rozwiązywania konfliktów, budowania relacji;
  2. Nie odpowiednio motywuje ucznia do pracy własnej, zamiast kłaść nacisk na nagradzanie, kładzie nacisk na karanie. Najlepszym przykładem jest system oceniania, który generuje stres, zabija kreatywność i podkopuje poczucie własnej wartości;
  3. Nakłada na ucznia zbyt dużo kartkówek, sprawdzianów i testów zamiast edukować przez zabawę, doświadczanie i przykłady;
  4. Zapomina, aby nauczyć dzieciaki, która z form przyswajania wiedzy będzie dla nich najlepszą. Liczy się jedynie wykucie materiału na pamięć, a jak wiemy takie treści szybko wyparowują;
  5. Nie wykorzystuje potencjału jaki drzemie w dzieciach – lekcje, a tym samym treści są najzwyczajniej nudne;
  6. Nie diagnozuje, ani nie rozwija silnych stron dziecka – nie wszyscy bowiem muszą być omnibusami i znać się na wszystkim;
  7. Ważniejsze w szkołach jest wychowanie posłusznego obywatela, niźli inteligentnego.

Powyższe punkty trafnie podsumowuje cytat z dr Marzeny Żylińskiej: „W przedwczorajszych szkołach wczorajsi nauczyciele uczą dzisiejszych uczniów rozwiązywania problemów jutra.” Tak jak ona w swojej książce, tak i ja twierdzę, że szkołę należy wymyślić od nowa, a przynajmniej edukację finansową.

Wielki zasób wiedzy stricte finansowej został mi wtłoczony do głowy na studiach, ale bądźmy szczerzy nie każdy idąc na studia decyduje się wybrać finanse, ekonomie, bankowość, czy inną rachunkowość. Dodatkowo nie wszyscy chcą iść na studia, gdyż w obecnych czasach dyplom i studia częstokroć są przeceniane. Warto jednak, aby szkoła podstawowa i średnia dawały pewne podstawy umożliwiające poruszać się po naszym jakże zbiurokratyzowanym świecie. Obecnie absolwenci działają kompletnie po omacku, a ważną wiedzę zdobywają w praktyce. Ileż razy to widziałem młodych ludzi, którzy podczas pierwszych styczności z dorosłym światem: nie wiedzą, jak wygląda zawarcie zwykłej umowy o wynajem mieszkania, albo umowy kupna-sprzedaży samochodu? Na takiej niewiedzy mocno może skorzystać druga, nie zawsze uczciwa strona.

W szkołach publicznych nie uczy się dzieci odpowiednio dużo o:

  •  Systemie podatkowym – czyli jakie są rodzaje podatków, w jaki sposób, kiedy i gdzie należy konkretny podatek rozliczyć?; co to jest podatek należny, a kiedy naliczony? jak rozliczyć pit?; stawki podatkowe?; kiedy powstaje obowiązek podatkowy?; odliczenia od podatków?; co to jest podatek pcc?; podatek dochodowy?; podatek od darowizny?; podatek od nieruchomości? – jest tego jeszcze więcej, każdy może sobie znaleźć rzecz jasna określony termin w internecie, skoro tak to po co uczy się dzieci pierdół skoro tak życiowo przydatna wiedza jest pomijana…
  • Wiedza inwestycyjna – jakie działania należy podjąć na drodze do pomnażania swoich oszczędności, jaką skalą ryzyka charakteryzują się konkretne inwestycje, jakie podatki od inwestycji należy zapłacić i jak się z inwestycji rozliczyć? – to tak jakby program edukacji nie zawierał tej wiedzy w sposób intencjonalny, bo osoba mniej świadoma, gorzej wykształcona finansowo będzie łatwiejszą do „rządzenia”…
  • Zakładaniu działalności, jej zawieszeniu, formy opodatkowaniu działalności, rozliczeniach, optymalizacji podatkowej, wyborze formy prawnej działalności gospodarczej
  • Odpowiedzialność finansowa – co to są kredyty, pożyczki, jak działają konta, zalety i wady kart kredytowych, co to są stopy procentowe, co to są odsetki. To jest pewnego rodzaju podstawa, gdyż bez niej otrzymuję od 60-latka pytanie – jak te raty kredytów tak rosną skoro stopy procentowe wynoszą tylko 6,75%, skąd się to bierze? Ja tłumaczę, ale w oczach odbiorcy nie widzę zrozumienia…
  • Zalety płynące z oszczędzania, szacunek do pieniądza, pojęcie jakże popularnej obecnie inflacji i jej skutki? Może wreszcie ludzie by pojmowali, że wszelkie rozdawnictwo i programy socjalne mają także swoją ciemną stronę…
  • Pojęcia upadłości konsumenckiej, dywersyfikacji pieniądza, zalety procentu składanego itd.. Przedstawienie procedury ubiegania się o kredyt hipoteczny itp.
  • Zwykłe obycie w świecie finansów, zrozumienie mechanizmów i zasad rządzącymi systemem fiskalno-monetarnym

Wielokrotnie spotykałem się ze stwierdzeniami, że dzieci są zbyt małe, żeby móc z nimi rozmawiać na tematy finansów, pieniędzy, czy inwestycji. Nie zgadzam się z tym, a żeby lepiej to zobrazować podsunę Wam pewien przykład. Dzieci już w przedszkolu są uczone religii, zaszczepia im się wiarę, uczy pieśni i modlitw. Pytanie brzmi co dla takiego małego człowieka jest bardziej namacalne – pieniądze za które mama kupuje jedzenie, a tata zabawkę? Czy może Pan Bóg, o którym przedszkolak słyszał, ale nie widział? Nie jest to w żadnym razie przytyk do kwestii wiary, ani tym bardziej atak na kogokolwiek. Staram się jedynie ukazać, że zarówno wiedza finansowa, jak i religia mogą funkcjonować równolegle. Dzieciom nie trzeba od razu robić wykładu na temat wyboru formy opodatkowania. Zacznijmy od początku… co to jest pieniądz? Skąd rodzice go biorą, do czego one służą? Jak ważne jest oszczędzanie? Wszystko rzecz jasna okraszone ciekawymi przykładami, zabawami i historiami.

Sytuacja na przestrzeni ostatnich lat uległa jedynie pogorszeniu, a przyczyniła się do tego w głównej mierze sławetny wirus. Pandemia która zamknęła wszystkie dzieciaki w domach pozbawiając je zarówno odpowiedniego poziomu nauczania, pogorszyła relacje z rówieśnikami, ale również pozbawiła jakże ważnych kompetencji społecznych.

Może to wina rodziców?

Zgaduję, że wielu z Was twierdzi, że w socjalizacji ekonomicznej szczególną rolę odgrywają rodzice. Jednak w tym konkretnym przypadku nie upatrywałbym winy za zbyt małą ilość przekazywanej wiedzy finansowej po stronie rodziców. W ankiecie przeprowadzonej w 2020 roku 52% ankietowanych określiło swój poziom wiedzy finansowej jako „mały”, lub „bardzo mały”, a to oznacza, że rodzice nie mają odpowiedniego zasobu wiedzy i kompetencji, aby móc edukować w tym zakresie swoje potomstwo. Kolejnym argumentem, który przemawia za ty, że rodzice nie są w stanie kształcić swoich dzieci jest zapewne czas, a dokładnie jego brak. Każde z rodziców idzie do pracy, wraca późno i tak na prawdę nie ma zbyt wielu okazji w ciągu dnia do spędzania czasu z latoroślą. Jeśli nawet go ma to nie chce, aby dzieciom spędzanie wspólnie czasu kojarzyło się z katorgą. Ponadto wielu rodziców nie ma pojęcia, jak taka edukacja miałaby wyglądać – czego mieliby uczyć i w jaki sposób? Na końcu pozostają różne wartości wyznawane przez współmałżonków – np. matka dąży do zwiększenia świadomości finansowej wśród dzieci, a ojciec uważa ten obszar edukacji za nieistotny. Biorąc pod uwagę nieporozumienia i konflikty do jakich może na tymże gruncie dochodzić – odpuszczą temat. 

Oczywiście rodzice mają dostęp do narzędzi i instytucji, które mogą im w tym dopomóc, ale jak napisałem powyżej z tym również bywa różnie.

Zapoznaj się również z innymi wpisami: Jakie zajęcia zarobkowe mogę podjąć spędzając czas w domu?

Podsumowanie

Nadal będę uważał, że wina leży po stronie ministerstwa, a szkoły będąc między młotem i kowadłem skłaniają się do wykonywanie nie do końca skutecznych i sensownych założeń programowych. To wszystko niestety kosztem dzieci i młodzieży, które opuszczają mury placówek oświatowych – finansowo ślepe, niczym małe kotki. Tak więc podtrzymuję, tezę z początku wpisu – Edukacja finansowa w polskich szkołach nie istnieje! Wszelkich inicjatyw mających za zadanie poszerzyć świadomość finansową u najmłodszych jest wciąż za mało!

Tak na prawdę każdemu z nas powinno zależeć na edukacji finansowej dzieci i młodzieży. Państwu – bo mądry obywatel będzie więcej zarabiał, a tym samym płacił wyższe podatki i zatrudniał innych. Instytucją bankowym – gdyż majętny Polak, musi gdzieś przechowywać swoje środki. Instytucją finansowym – gdyż będzie na rynku kapitałowym lokował swoje pieniądze, obracał nimi i pomnażał. Rodzicom – bo to olbrzymia duma i radość mieć wyedukowane potomstwo. Wniosek jest zatem prosty – krzewienie wiedzy ekonomicznej winno być naszym wspólnym priorytetem. Twórzmy programy, gry edukacyjne, bajki, opowiadajmy historie rozpalające ich wyobraźnie – wszystko po to, aby załapały tego bakcyla przedsiębiorczości.

Mam więc nadzieję, że organa odpowiedzialne za reformę edukacji przestaną wreszcie bić pianę, a zaczną skupiać się na rzeczach niosących realną wartość. 

Dziękuję, że przeczytałaś / przeczytałeś mój artykuł i proszę Cię bardzo o podzielenie się nim z Twoimi znajomymi. Im więcej osób z tego skorzysta, tym będę szczęśliwszy. I myślę, że im także może się on przydać. Dzielcie się na Facebooku, Instagramie, Twitterze, mailem – gdzie tylko chcecie i uznacie za stosowne. Zapraszam również do odwiedzenia mojego konta FB i zadawania pytań.

Pozdrawiam 🙂

8 Comments

  1. Czym więcej się gówniarz nauczy o finansach za młodu, tym mniej na starość nasiąknie podatkami skorupka fiskusa, więc lepiej nie ryzykować. Zresztą podobnie jest w Irlandii – tutaj też w podstawówkach nie uczą o pieniądzach w ogóle, a w szkole średniej – opcjonalnie, po łebkach, i tylko jeżeli ktoś jest zainteresowany.

    Obywatel po zakończonej edukacji w zasadzie musi (1) zacząć jak najwcześniej pracować, żeby podatki płynęły do kasy, (2) nabrać maksymalnie dużo kredytów, żeby część z nich wpłynęła do kasy w postaci podatków oraz (3) w miarę wcześnie umrzeć, żeby nie obciążać budżetu, za przeproszeniem, emeryturą.

    Jak mawiał Washington (i potem Brooks, w znanej komedii): „It’s good to be king!”

    1. To brutalne, ale niestety tak właśnie to wygląda. Dobry obywatel to ten, który zasuwa od świtu do zmierzchu i płaci podatki bez zbędnego gadania. Każde odstępstwo od tego stany rzeczy jest niemile widziane. Dzięki za komentarz.

  2. Cześć, niestety muszę się z Tobą zgodzić. Ogólna sytuacja poziomu edukacji jest kiepska, niedawno również nad tym ubolewałem w jednym z wpisów. Sam przechodziłem przez to co opisałeś, po szkole nie miałem zielonego pojęcia, uczyłem się na błędach, bo nawet nie bardzo miałem kogo zapytać. Dopiero z czasem gdy zacząłem używać internetu (co nie zawsze jest najlepszą opcją) nadrobiłem zaległości, ale wciąż czuje ile jeszcze jest wiedzy do opanowania.
    Wpadłem na pewien pomysł co można zrobić żeby naprawić błędy ministerstwa, jeśli chciałbyś o tym pogadać to zapraszam.

    Dobrego dnia
    Krzysiek

    1. Widzę, że jest to bardzo poważny problem. A co najgorsze nikt tam na „górze” go nie dostrzega, albo nie chce dostrzec. Dzięki za komentarz.

      Napisz do mnie proszę na FB – Taki Jest Świat. Chętnie szerzej podyskutuję na ten temat. Pozdrawiam.

  3. Jak najbardziej taka edukcaj nie istnieje w szkołach. Do innych przedmiotów też jest podobne podejście- zdać i wyrzucić wiedzę z głowy. W przypadku finansów często ta wiedza nawet nie tragia do głowy. Ja miałam w szkole tylko jedno spotkanie z jakimiś podróżującymi po szkołach paniami, które w godzinę, może dwie opowiedziały o podatkach. Kolejną styczność miałam z tym na studiach- jako ekonomię przez jeden semestr. I muszę przyznać, że o ile ogarniałam każdy przedmiot i miałam stypendium, o tule lekcje ekonomii to była dla mnie tak bezsensowna czarna magia, że do dzisiaj nie mam ochoty zgłębiać tej wiedzy bardziej. Ogarniam podstawy i nie mogę przeskoczyć mojego niezrozumienia z batdziej zaawansowanej części tej wiedzy.
    Chciałabym, żeby w szkole nie tyle był taki przedmiot jak ekonomia, czy przedsiębiorstwo, a raczej „Funkcjonowanie w społeczeństwie”- i tam uczymy się o pieniądzach, jak gotować, jak sobie przyszyć guzik, jak umówić się do lekarza itp.
    Kiedy byłam mała, to myślałam, że wydawana w sklepie reszta to pieniądze, które pani kasherka ci dopłaca. Czyli idziesz do sklepu- kupujesz coś, co ma cenę 5zł, ale nie masz tyle, więc dajesz ile masz, bo każdy jest uczciwym człowiekiem, więc dajesz 4zł, a pani kasjerka daje ci złotówkę „reszty”, bo jesteś biedny i brakowało ci tej złotówki.

    1. Strategia, którą opisałaś jako zdanie egzaminów i wyrzucenie z głowy to esencja edukacji w polskich szkołach. A później mamy taką osobę, która gdzieś tam kojarzy gramatykę, słyszała coś o cosinusie, ale za nic w świecie nie wie jak wynająć pokój na studiach bo nigdy nie widziała wzoru dobrze napisanej umowy…
      To jest realny problem, którego nie rozwiązuje zarówno ministerstwo, jak i niestety polskie szkoły. Dobrym tego przykładem jest Twoja historia o sklepie, gdy byłaś przekonana, że to kasjerka Ci dopłaca. Dzięki za komentarz.

  4. Nie czytałem Twojego artykułu ale wiem o tym temacie z niejednej książki – po prostu edukacja finansowa nie istnieje w Polskich szkołach a w i ekonomicznych daleko odbiega od rzeczywistości.
    Dlatego należy uczyć się samemu na przykładzie innych i samemu próbować swoich sił.
    Podobno Żydzi w szkołach mają przedmiot edukacja finansowa a tak reszta Świata traktuje to po macoszemu.
    Pozdrawiam!
    Sorki taki zaduch mam w mieszkaniu, że spływam potem pijąc już 4 wodę/ zieloną herbatę i mi mało…

  5. Mozna tez przyjac zalozenie ze dzieci i tak spedza w szkole x godzin z wiadomych powodow – rodzice w tym czasie pracuja. I dopiero wtedy zadecydowac czego tam, w tej szkole, powinny sie nauczyc. Dlaczego i po co ?

Leave a Reply